Winston Churchill był Agile Coachem

Kilka lat temu paru zwolenników teorii spiskowych podnieciło się poniższym nagraniem z 1938 roku, na którym widać grupę kobiet – prawdopodobnie opuszczających miejsce pracy – wśród których wyróżnia się pani… z telefonem komórkowym przy uchu. Przypominam: siedemdziesiąt jeden lat temu. Druga część materiału to natomiast niewykorzystany fragment legendarnego filmu „Cyrk” z 1928 roku. Tam też można dostrzec zawodniczkę, która tak jakby zadawała na ulicy szyku komórką: https://www.youtube.com/watch?v=Vwy6gSs-ljA

Ludzie o dobrze rozwiniętej fantazji zaczęli rzecz jasna formułować teorie o podróżnikach w czasie. Wodą na ich młyn było również zrobione w 1870 roku zdjęcie pewnego Amerykanina. No przecież Nicholas Cage, jak w mordę strzelił!

Tylko jak się to wszystko ma do zwinności? A więc ma się, ma… Każdy sukces, wiadomo, ma wielu ojców. Agile też. Wystarczy zerknąć na pierwotne zestawienie sygnatariuszy Manifestu programowania zwinnego: Kent Beck, Mike Beedle, Arie van Bennekum, Alistair Cockburn, Ward Cunningham, Martin Fowler, James Grenning, Jim Highsmith, Andrew Hunt, Ron Jeffries, Jon Kern, Brian Marick, Robert C. Martin, Steve Mellor, Ken Schwaber, Jeff Sutherland, Dave Thomas.

Ale był jeszcze jeden bohater tej opowieści. Zdaje się, że podróżnik w czasie. Historia nigdy o nim nie zapomniała, choć z powodów biegunowo odmiennych od tych, które są treścią mojego wywodu. Piszę o Winstonie Churchillu (1874 – 1965). Facet – chyba że o czymś nie wiem – nie zajmował się rozwojem oprogramowania, za to był dwukrotnie premierem Zjednoczonego Królestwa, strategiem, mówcą i pisarzem. Poza tym mało kto potrafił wkurzyć Adolfa Hitlera tak jak on. Bardzo możliwe, że Pan Winston – choć raczej nie zdawał sobie z tego sprawy – był też jednym z pierwszych agilistów w historii. Na dowód tej tezy przytaczam kilka słynnych cytatów z jego wypowiedzi.

Sukces nigdy nie jest ostateczny. Porażka nigdy nie jest totalna. Liczy się tylko odwaga

To jakie wartości stoją za tym scrumem? Skupienie, zaangażowanie, szacunek, otwartość? Ach, tak, jeszcze odwaga.

Czasami ludziom zdarza się potknąć o prawdę, ale większość prostuje się i idzie dalej, jakby nic się nie stało.

Chyba w końcu zrozumiałem, dlaczego inspekcji i empirycznej kontroli procesu niektórzy członkowie zespołów obawiają się bardziej niż kolonoskopii.  

Moje gusta są proste: łatwo zadowolić mnie tym, co najlepsze.

Czyli ten scrum to nie tylko szybkie i regularne dostawy produktów, ale i konsekwentna walka na froncie o jakość?! My naprawdę mamy co retrospektywę pochylać się nad naszą Definicją Ukończenia?

Sukces to potykanie się od jednej porażki do drugiej bez utraty entuzjazmu.

Czyli że niby porażka nie musi sprowadzać na twarz „porażonego” rumieńca wstydu (a na jego tyłek – bata przełożonego), o ile jest wola, by wyciągnąć z niej wnioski? I co, może mam jeszcze przyznać się do błędu podczas retrospektywy sprintu?! A

Ale jutro będę trzeźwy, a pani, madame, nadal będzie taka brzydka – w odpowiedzi na zarzut Bessie Braddock, jakoby na przyjęciu był pijany w sztok.

No tak, podstawa zdrowych relacji w zespole to szczery feedback!

Osobiście zawsze jestem gotów, by się uczyć, choć nie zawsze lubię, by mnie uczono.

Nie dość, że autonomia, to jeszcze Kaizen.

Ceną za wielkość jest odpowiedzialność.

To niby nagrodą za autonomię naszego zespołu ma być odpowiedzialność za wytwory naszej pracy? Jak to tak?

Nie przerywaj mi, kiedy przerywam.

Churchill wiedział dobrze, jak ciężkim chlebem bywa facylitacja.

Poprawiać się to zmieniać się, przeć do doskonałości to zmieniać się często.

Naprawdę są na świecie zespoły, które pracują w tygodniowych sprintach? Przecież przez te wasze scrumowe spotkania czasu na pracę w ogóle nie zostanie… 

Nic tak nie cieszy jak chwila, gdy do ciebie strzelają bez rezultatu.

Czy to naprawdę nie jest wspaniałe uczucie powiedzieć użytkownikowi na przeglądzie sprintu, w odpowiedzi na życzenie kolejnej funkcjonalności: „myśleliśmy już o tym, jest w backlogu, pogadajmy”?

No dobra, ale czy ja naprawdę uważam Winstona Churchilla za prekursora zwinności? Jakiej zwinności? Facet przecież miał swój budzący szacunek gabaryt. Poza tym nie spadam mimo wszystko na głowę z aż tak dużych wysokości. Cały ten wywód ma natomiast służyć jednemu tylko celowi.

Otóż jeśli sypiacie źle, bo żyjecie w przekonaniu, że scrum, który usiłujecie sprzedać zespołom, ma się nijak do ideałów, o których czytujecie w literaturze i na blogach, o którym opowiadają wam ziomale i ziomalki z innych firm, którym podniecają się konsultanci, to pamiętajcie, że zdrowy rozsądek i skutek są po stokroć ważniejsze od dogmatu i narzędzia. Winston to wiedział, choć o scrumie nie miał pojęcia.

Dodaj komentarz