Ostatnio jak grzyby po deszczu pojawiają się treści o pracy zdalnej. Sami pisaliśmy o narzędziach, praktykach, które stosujemy, komunikacji zdalnej, etc. Mi ostatnio sen z powiek spędza inny problem. Jak, będąc zwierzęciem stadnym, nie oszaleć, pracując we własnych czterech ścianach w czasach zarazy? W tym wpisie chciałbym się z Wami podzielić moimi sposobami na pozostanie przy zdrowych zmysłach.
Doskonale pamiętam, z jaką satysfakcją oddawałem się onegdaj pracy zdalnej. Z uwielbieniem od czasu do czasu zaszywałem się w domowych pieleszach, aby osiągać szczyty efektywności. Jednego dnia „ogarniać” tematy, które w biurze zajmowały tygodnie. Brak konieczności przełączania kontekstu, brak ludzi i gwaru dookoła, muzyka – akurat taka, na jaką miałem ochotę, temperatura w pomieszczeniu – taka, jaką zapragnąłem, światło – takie, jakie lubię, czyli zupełnie inne niż to na open space. Było rewelacyjnie. Do tego stopnia, że w głowie zaczął mi się układać niecny plan, aby za kilka lat pożegnać się z pracą w biurze na stałe i po prostu pracować z domu. Pamiętam doskonale, jak beztrosko, a może nawet hardo patrzyłem w przyszłość w obliczu zbliżającej się do naszego kraju epidemii.
„- He, to nawet super będzie, jak nas odizolują, każą pracować z domu i się nie ruszać” – mawiałem do swej zatroskanej małżonki. Sielanka, wydawać by się mogło.
Teraz, kiedy już niemalże miesiąc pracuję z domu, dostrzegam, jakież bielmo miałem na oczach. Jak bardzo istotne są bezpośrednie relacje z ludźmi! Jak łatwo zatracić granicę między pracą a życiem prywatnym na niekorzyść tego drugiego. Jak ważna jest dla mnie zmiana otoczenia, aby nie ześwirować. Być może Ty, czytelniku, tego tak nie odczuwasz. Może wyśmienicie pracuje Ci się z domu i pukasz się w głowę, czytając, co piszę w tym akapicie. Ok. Szanuję to. Ja mam inaczej. Z utęsknieniem oczekuję dnia, w którym będę mógł pojechać do biura i tam w zgiełku rozmów, niesprzyjającej mi temperaturze i nieprzytulnym oświetleniu pracować, pracować, pracować 🙂
Dobra. Koniec tego przydługawego wstępu. Czas na konkrety. Co robię, aby mimo wszystko zachować psychiczną higienę i nie rwać włosów z głowy, bo i tak mało mi ich zostało.
Zorganizowałem sobie biuro.
A może popracuję trochę z łóżka? A może siedząc w kibelku, albo jedząc śniadanie w kuchni?
Nie! Poważnie podszedłem do znalezienia sobie w domu takiego miejsca, które na czas pracy zdalnej będzie moim biurem. Co prawda, gdy pracuję na open space, to bardzo rzadko można mnie spotkać przy biurku, ale tutaj, w domu, gdzie cała komunikacja musi odbywać się przez Skype czy Zoom na moim komputerze, takie „biuro to podstawa”. Doposażyłem je w wygodną, ergonomiczną klawiaturę, odpowiednie, takie jakie lubię, oświetlenie, wygodny fotel. Zadbałem o solidne słuchawki, mikrofon i kamerkę internetową. Akurat jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że moje domowe biuro zostało zaaranżowane dużo wcześniej, więc niemalże wszedłem „na gotowe”. Nawet jeśli nie mógłbym wydzielić osobnego pomieszczenia, to szukałbym jakiegoś stałego „bezpiecznego kąta”, w którym nie będę nikomu przeszkadzał, ani nikt nie będzie przeszkadzał mi.
Idę do pracy!
Eee… nie chce mi się wstać z wyra. To spotkanie ogarnę w piżamie, bo przecież i tak rozmawiamy z wyłączonymi kamerkami.
Nie, nie i jeszcze raz nie! Nic z tych rzeczy. Wstaję z łóżka, biorę prysznic, ubieram się, jem śniadanie. Ne wskakuję w „domowe ciuchy”, tylko zakładam koszulę, zupełnie tak samo, jak miało to miejsce, gdy jeździłem do pracy. Kiedy przychodzi pora obiadowa, to tak samo jak w biurze schodzę na dół do kuchni „na lunch”, aby zaraz po posiłku wrócić do biura.
Jestem w pracy
A może zagrać w jakąś grę? A może Netflix?
No way! Praca to praca. Jedynym domowym „czasoumilaczem”, na który sobie pozwalam, gdy akurat nie rozmawiam z ludźmi przez tele, jest cicha muzyka w tle. W moim rzeczywistym biurze tego nie ma (i może dobrze, bo różne są gusta muzyczne). Ponadto zadbałem o odpowiedni „kontrakt” z domownikami, że jeśli jestem w pracy, to nie ma mnie dla nich w domu. Trochę ciężko było to wytłumaczyć kotom, ale po niespełna miesiącu przyzwyczaiły się do tego, że jak człowiek siedzi akurat na „tym” fotelu, to nie reaguje na ich zaczepki i jakoś dają mi spokój.
Pracuję OSIEM godzin dziennie
Oj tam… poleżę jeszcze, a później może obejrzę odcinek ulubionego serialu albo wiadomości w telewizji. Eee…. Zrobię to wieczorem, bo teraz wolę robić nic.
Nie, nie i jeszcze raz nie! Mimo tego, że pracuję z chaty, budzik dzwoni o tej samej godzinie, co kiedyś. Zaczynam ok. siódmej trzydzieści – ósmej i kończę po ośmiu godzinach. Nie przekładam aktywności zawodowych na wieczór. Jeśli coś uda mi się zrobić szybciej i mam wolny czas, to z dziką rozkoszą rzucam się na jakże istotne, a tak często pomijane ze względu na „inne priorytety” zadanie, pt. „rozwój osobisty Agile Coacha”.
Staram się zachować rytuały, które obowiązywały w biurze
Większość z nas ma swoje przyzwyczajenia, rytuały, które starannie pielęgnuje, albo nieświadomie im ulega w ciągu dnia pracy w biurze. Ja mam! I będąc na home office, z premedytacją je kontynuuję. Dzień pracy rozpoczynam od sprawdzenia poczty i kalendarza. Później, w biurze, szliśmy z koleżanką na poranną kawę – tak samo podczas home office, z rańca któreś z nas rzuca zaczepne „kawka?” na komunikatorze i wówczas następuje wymarsz do kuchni, zaparzenie kawy i powrót z nią do komputera –teamworking działa na odległość 🙂
Po wszystkich daily w zespołach, z którymi współpracuję, tak samo jak na open space odpowiadam na maile i zabieram się za zaplanowane tematy.
Robię sobie Kanbana
Czy przypadkiem o czymś nie zapomniałem? Tego jest tak dużo, że nie ogarniam.
Tego akurat nie robię w biurze, ale na home office bardzo mi pomaga. Każdego dnia rano, układając plan, robię na pulpicie mojego komputera mini tablicę kanbanową. Jestem użytkownikiem Windowsa, więc do tego celu świetnie nadaje się aplikacja Sticky Notes. Pozwala mi to lepiej panować nad tematami, które mam akurat do zrobienia, priorytetyzować, limitować „work in progress”. Taka prosta wizualizacja świetnie odciąża moją pamięć i mózg, który zanim wdrożyłem to rozwiązanie, cały czas, z uporem i natarczywością podszeptywał mi: „hej, a czy o czymś nie zapomniałeś przypadkiem?” albo „Ty, ale tego jest dużo, nie ogarniesz”. Karteczki na pulpicie skutecznie uciszyły marudę.
Rozmawiam z ludźmi w ciągu dnia
A po co tam włączać kamerkę, podczas tele? Bez sensu.
Tak myślałem na początku home office i przyznaję dzisiaj bez bicia, że byłem w błędzie. Fakt, czasami wyłączenie kamerki pozwala odciążyć sieć, dać oddech VPN-owi, ulżyć dostawcy internetu. Ale, kurde, jako zwierzę stadne, potrzebuję kontaktu z drugim człowiekiem a nie pustym ekranem komputera! Włączenie kamerki pozwala zobaczyć emocje, uśmiech a może zniecierpliwienie. Pozwala widzieć to, czego nie słychać. Jeśli tylko rozmówca nie ma nic przeciwko – rozmawiam z przekazem wideo. W pewnym stopniu pozwala mi to zaspokoić potrzebę kontaktu. Polecam!
Idę na lunch
A może cukiereczek? A może ciasteczko?
Nie podjadam domowych frykasów w trakcie pracy, no bo przecież mentalnie nie ma mnie w domu 🙂 Tak jak wcześniej wspominałem, potrzeby kulinarne zaspakajam identycznie, jak ma to miejsce w biurze. Wstaję od komputera, blokuję ekran i schodzę na dół do kuchni na lunch, aby z pełnym brzuszkiem i radością wrócić dalej do home office.
Wracam z pracy
A może by tak zostać po godzinach? Posiedzieć dłużej?
Absolutnie nie. Praca zdalna sprawia, że pracuję efektywniej, wobec czego prace zaplanowane na dzień spokojnie kończę w czasie. Po ośmiu godzinach wyłączam lub usypiam komputer. Przebieram się w „domowe ciuchy”. Włączam w mózgu opcję pt. „Praca skończona – idę do domu”…
… a po pracy – JESTEM W DOMU!
I absolutnie nie siadam na fotelu, który służy do pracy. Nie włączam komputera służbowego. Przechodząc przez pomieszczenie, w którym mam biuro, nie siadam, aby sprawdzić, co się dzieje w firmie. Za to oddaję się czynnościom i aktywnościom domowym – nawiązuję relację z domownikami, bawię się z kotami, majsterkuję, czytam, gram, oglądam Netflixy i HBO, słucham Spotify’aje i Tidal’e. Cieszę się z dwóch godzin, które każdego dnia dostaję w prezencie pocieszenia od życia, za to, że zmusiło mnie do przesiadywania w domu, a nie w pociągach, którymi dojeżdżam codziennie do pracy.
Na koniec wrzucę Ci jeszcze kilka linków na temat pracy zdalnej. Nie takich poświęconych narzędziom i metodom, ale naszej psychice i temu, żeby „dać radę”.
Życzę zdrowia, wytrwałości i szybkiego powrotu do normalności!
#zostańwdomu
obiecane linki:
Praca zdalna – co zrobić, aby była ona przyjemna i bezpiecznaP
raca zdalna ma wiele plusów, ale może mieć destrukcyjny wpływ na nasze zdrowie.