Zwindemia

Doskonale zdaję sobie sprawę, że od wątków związanych z pandemią możecie już mieć mdłości. Jeśli nawet już was dopadły, to naturalnie mam nadzieję, że nie są to zarazem objawy zakażenia. Mimo pełni władz umysłowych – chyba że tylko mi się tak wydaje, bo dopadły mnie pierwsze objawy zakażenia – podejmuję ryzyko i zaczynam właśnie wstęp do jeszcze jednego tekstu zainspirowanego tematyką, którą blogosfera – zresztą nie tylko zwinna – za chwilę się zakrztusi. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że nie będzie ani słowa o narzędziach pracy zdalnej. Będą trzy niepowiązane ze sobą refleksje o zwinności zamknięte w bardzo krótkim tekście. Pewnie powinienem napisać, że nie chcę was zanudzać, ale prawda jest taka, że godzenie pracy zawodowej w trybie zdalnym z opieką nad dwojgiem dzieci skutecznie ruguje słabość do elaboratów.

Refleksja pierwsza

Cała ta pandemiczna zawierucha i medialne naloty dywanowe o liczbie przeprowadzonych testów, słupkach zachorowań, ozdrowień i zgonów przypomniały mi, jaka jest siła inspekcji. Nie, nie Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Tej zamkniętej w jednym z fundamentów scruma. Wyobrażacie sobie, co mogłoby się zdarzyć, gdyby słupków nie było? Abstrahuję teraz od wątków ich wiarygodności i adekwatności, ale bez jakichkolwiek danych najpewniej zmierzalibyśmy ku przepaści w o wiele żwawszym tempie. Wydaje mi się, że to właśnie systematyczna inspekcja – jako konieczny, ale ma się rozumieć, że niewystarczający – warunek adaptacji jest powodem, dla którego utrzymujemy się wciąż w obszarze złożoności, a jeszcze nie chaosu, gdyby odwołać się do nomenklatury modelu Cynefin. Oczywiście grubą przesadą, a w zasadzie nietaktem, jest porównywać wagę ludzkiego życia z rozwojem produktu, a jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że żywot niejednego produktu rozwijanego przez zespoły scrumowe byłby dłuższy, przyjemniejszy, zyskowniejszy i bardziej spektakularny, gdyby owe zespoły wyciskały z inspekcji ostatnie krople. Inspekcja produktu w niejednym zespole to wysłuchanie autorytarnej opinii interesariusza bądź sponsora projektu podczas przeglądu sprintu. Co z wielowymiarowym oglądem wyników produktu w środowisku rynkowym? Co z trendami konkurencyjnymi? I wieloma, wieloma innymi, którym poświęcimy w przyszłości osobne wpisy?

Refleksja druga

Kiedy byłem scrumowym żółtodziobem – w zasadzie wciąż się takim czuję, może nawet wrażenie pogłębia się wraz z wysługą lat – usłyszałem od po wielokroć bardziej zaawansowanego praktyka, że kiedy planowanie sprintu grzęźnie w bagienku mętnych dyskusji, decyzyjnego paraliżu, rozmytych priorytetów, warto rzucić pytanie: a co znalazłoby się w backlogu sprintu, gdyby miał to być wasz sprint ostatni? To rzeczywiście działa jak sole trzeźwiące. Obawiam się, że – niestety – parę start-upów musiało w ostatnich tygodniach zmierzyć się z takim pytaniem już nie tylko w ramach ćwiczenia intelektualnego. A to z kolei prowadzi do wniosku, że idea przyrostowości, wieczna idée fixe potencjalnie wydawalnego produktu może być ostatnio brutalnie zderzana z rzeczywistością. Och, jeszcze tylko jeden sprint, góra trzy. Na co sponsor: Nie stać mnie na jeszcze trzy. Na pół mnie nawet nie stać. Robotę straciłem, puszczamy wszystko, co uda się wyprodukować do końca bieżącego sprintu. A zespół: To chociaż dwa. Pointegrujemy klocki, puścimy regresję, i puszczamy produkt w świat! Będzie pan zadowolony! Pomny majestatu Misia Barei sponsor: Cham się uprze, i mu daj. No skąd weznę jak nie mam?!

Refleksja trzecia

Fruwa w powietrzu to badziewie o średnicy do stu czterdziestu nanometrów i może zeżreć ci płuca… Lekarze radzą, by solidnie się nawadniać, wysypiać i dbać o siebie, i zapewne mają rację. Nie warto zarzynać się w morderczym wyścigu szczurów, który eksploatuje ciało i duszę, chlać na umór i zarywać noce. Wiecie, o czym mi to przypomina? O długu technologicznym, który nasze babcie, dziadkowie, prababcie i pradziadkowie znali w formie przysłowia: jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Organizm zadbany łatwiej sprzeda sierpowego badziewiu o średnicy do stu czterdziestu nanometrów. Zadbany to jednak taki, którego owner znalazł w przeszłości czas na regenerację, diagnostykę i, ewentualnie, naprawę. Z produktami jest podobnie. By się nie zawaliły, trzeba inwestować nie tylko w pączkowanie kolejnych funkcjonalności.

Refleksja czwarta (bonusowa)

Dajcie sobie dyspensę z transparencją i noście te przeklęte maseczki.

Obraz Wendelin Jacober z Pixabay

Dodaj komentarz