Dobra, to wróćmy na moment do źródeł. Do treści Przewodnika po scrumie, znaczy się. Cytat na start:
Scrum jest: (…)
łatwy do zrozumienia,
trudny do opanowania.
Niewykluczone, że to jeden z najbardziej esencjonalnych fragmentów dziewiętnastostronicowego dzieła, za które historia zapamięta Kena Schwabera i Jeffa Sutherlanda. Każdy, kto zadał sobie trud wdrożenia scruma w zespole – o uzwinnianiu kolosalnych, spętanych więzami przyciężkawych procesów i biurokratycznym kultem organizacjach nie wspominając – doskonale wie, co może czaić się za przytoczonymi wyżej słowami. Niekończące się, zdawałoby się, dialogi z kadrą zarządczą, sceptycyzm członków zespołów, powątpiewanie, kryzysy motywacyjne, eksperymenty, potknięcia, strzały na oślep, głód i halucynacje z niedożywienia. Oczywiście dramatyzuję nieco na potrzeby narracji, bo litanii narzekań przy odrobinie szczęścia – a przede wszystkim: zdrowego rozsądku – towarzyszą również zrazu niepozorne, a później coraz bardziej spektakularne sukcesy, by wspomnieć chociażby o intensyfikacji częstotliwości wdrożeń, wzroście jakości produktów, skróceniu pętli informacji zwrotnej, i tak dalej.
Ten przydługi wstęp ma swoje uzasadnienie. Kojarzycie taki Facebookowy profil z dziesiątkami tysięcy polubień, Make Life Harder? No więc wielu adeptów zwinności – ze szczególnym wskazaniem na praktyków scruma – dokłada starań, by na własne życzenie uczynić swoje życie trudniejszym, niż w rzeczywistości musiałoby być. Jakby nie wystarczyło, że scrum sam w sobie jest – jako się rzekło ustami jego wynalazców, a co najmniej ojców chrzestnych – trudny do opanowania. Do rzeczy jednak, do rzeczy!
Korporacyjny świt. Szarówka za oknem jeszcze nie przegrała boju z wczesnymi promieniami zimowego słońca. Młody Scrum Master postawiony przed plutonem egzekucyjnym Zespołu Developerskiego, którego członkowie do niedawna wili jeszcze swoje gniazda w ciepłych objęciach silosów kompetencyjnych. Ekipa nie wie jeszcze, czego się spodziewać. Wiedzą mniej więcej tyle, że Kanban to synonim kolumienek w Jira, zaś Scrum sprowadza się do gderania codziennie rano w kółku wzajemnej adoracji, o którym z nieznanych powodów mówi się: daily. Gdyby tylko mogli, posłaliby zarząd – swoją drogą o nieznacznie większej wiedzy na temat metod zwinnych – na szafot, bo zachłysnął się kolejnym trendem i zainwestował grube siano, które z powodzeniem dałoby się wydać na darmowe posiłki dla pracowników, w transformację organizacyjną. Scrum Master, który jeszcze niedawno pełnił rolę analityka, lecz otrzymał od tego samego zarządu propozycję nie do odrzucenia, wdaje się w niezobowiązujący z pozoru dialog z Developerami.
– To jak to będzie? – pytają oni.
– Świetnie będzie. Tak zwinnie. Fajnie – odpowiada niezrażony, choć krople potu występują mu na czoło, gdy poszukuje w swoim drugim ulubionym narządzie, mózgu, precyzyjnej argumentacji.
– Czyli jak? – nie ustępuje Zespół.
– No, słuchajcie, teraz to wszystko możemy. Sami zdecydujemy, jak ten nasz produkt rozhulać. Samowystarczalni jesteśmy! – mało brakowało, by podskoczył w napływie ekscytacji.
– A ty co będziesz robił?
– Ja wam poprowadzę ceremonie.
Ceremonie. Ce-re-mo-nie.
Ce
Re
Mo
Nie
Wraz z każdą wypowiadaną sylabą atmosfera gęstnieje. Gdyby programiści chodzili do pracy z bronią białą zamiast iPhone’ów, słychać byłoby już dźwięk przeszywania powietrza głodnymi tkanek ostrzami sprężynowców.
Tak, tak, znów koloryzuję. Ale tylko trochę. Jedynie odrobinkę. Nie raz widziałem drwiące uśmiechy programistów, którzy natykali się na wzmiankę o ceremoniach. Definicja za Słownikiem Języka Polskiego sjp.pwn.pl:
1. «oficjalna uroczystość lub obrzęd przebiegające według ustalonego planu lub rytuału»
2. «czynność wykonywana z powagą i dbałością o zachowanie konwenansów»
Nie ma powodów, by przypuszczać, że inteligentni ludzie nie znają powyższych definicji. A jeśli nawet nie potrafią, rozbudzeni w środku nocy, wyrecytować ich z pamięci, naskórkowo z pewnością czują ich konotacje. Nie bez powodu ciąg skojarzeniowy najczęściej prowadzi nas przecież od „ceremonii” do chociażby „ceremonii kościelnej”. Mina może zrzednąć jeszcze bardziej, jeśli sięgniemy do definicji – zaszytego skądinąd w definicji ceremonii – obrzędu. Raz jeszcze odwołuję się do internetowego Słownika Języka Polskiego:
szereg tradycyjnych praktyk towarzyszących uroczystości o charakterze religijnym, rodzinnym lub społecznym; rytuał; ceremonia; obrządek
Obrzędem mogą być chrzciny, zaślubiny albo obrzezanie. Trudno opędzić się od wrażenia, że od planowania bądź przeglądu sprintu dzieli je dość długa droga. W scrumie, o ile pamięć mnie nie zawodzi, nie ma żadnej chrzcielnicy, wody święconej, nawet obrączek…
Nie dziwię się, że analityczne umysły, które z reguły są solą sprawnych Zespołów Developerskich, z trudem odnajdują paralele pomiędzy terminologiczną ofensywą skoncentrowaną wokół ceremonii a postulowaną przez scrum, i niejednokrotnie promowaną przez samych zafiksowanych wokół ceremonii Scrum Masterów, teorią empirycznej kontroli procesu. Empiria ma się do rytuału tak mniej więcej jak metoda naukowa do myślenia magicznego.
W związku z powyższym jedną z pierwszych rad, jakich udzielam aspirującym Scrum Masterom, jest wyrugowanie z języka dyskusji o scrumie słowa „ceremonia”. Być może przesadzam, ale przecież diabeł tkwi w szczegółach. A jeśli dbałość o terminologiczną konsekwencję przyczyni się do uwolnienia roli Scrum Mastera z odium słono przepłacanego szarlatana, to już wiele.
Ach, zapomniałbym. Pokusiłem się o wyszukanie frazy „ceremonie scrum” w internecie. Wyszukiwarka zwróciła dwieście sześćdziesiąt tysięcy wyników. „Scrum Ceremony” pojawia się już ponad dwa miliony razy. W Scrum Guide – ani razu.
Obraz: Aksel Lian z Pixabay
Robercie,
Wielkie podziękowania za ten tekst pełen humoru i trafnych porównań. Zawsze miałam problem z „ceremoniami” zamiast zwyczajnie -wydarzeń scrumowych. Uruchamiała mi się konotacja z kadzidłem. U nas ukuł się termin „ceregiele „, ale „gusła” też biorę.??
Asia, dzięki za komentarz. Choć to akurat tekst Macieja, nie Roberta 🙂 Do lektury Robertowych oczywiście zachęcam!
Asiu, podziękowania za tekst należą się Maciejowi, natomiast „gusła” rzeczywiście są moje 🙂
Macieju,
sorki. „Gusła” mnie zmyliły. Podziękowania dla Ciebie.? A.