Lyssa Adkins to postać dość znana w półświatku agile coachów i scrum masterów. Dziwnym nie jest, jak mawiał Entombed, jeden z bohaterów legendarnej komiksowej serii Wilq Superbohater. W końcu mowa o damie, która nie tylko zadaje szyku na branżowych spędach konferencyjnych, ale i podpisała się pod kanonicznym zdaniem wielu dziełem: Coaching Agile Teams. Zaintrygowało mnie jedno sformułowanie z biogramu Lyssy, skreślonego zresztą jej ręką, o takim oto brzmieniu: I tend toward a balance of the provocative and practical. W moim wolnym tłumaczeniu: Skłaniam się ku równowadze pomiędzy prowokacyjnym a praktycznym. I w takim duchu będzie mój krótki tekst.
Poza środowiskiem polskich fascynatów, praktyków i teoretyków zwinności postacią o wiele bardziej rozpoznawalną od Lyssy, choć – zakładam, że na szczęście dla samego bohatera – nie z imienia i nazwiska, jest ten pan.
O człowieku, którego lico widziałem na memach przyklejonych do ścian przynajmniej kilkunastu polskich biur, wspominam nie bez powodu. To bowiem jeden z tych fenomenów, które wymykają się słowom. Mówca motywacyjny? Coach? Mentor? Inspirator? W gruncie rzeczy to nieistotne, bo wspominam o tym mężczyźnie wielu talentów głównie dlatego, że o coachach, mentorach i nauczycielach wspomina również Agile Coaching Institute Lyssy w swoim słynnym modelu kompetencji agile coacha:
Sami widzicie: teaching, mentoring, professional coaching, facilitating. Nauczyciel, mentor, profesjonalny coach, facylitator. We łbie się może od tej mnogości zakręcić. No i gdzie biegną granice? Czy biegną w ogóle? Oczywiście Lyssa nie pozostawia czytelnika z dziesiątkami wątpliwości. Agile Coaching Institute dość precyzyjnie charakteryzuje każdą z ról, w którą może wejść agile coach. Nie będę tych wyjaśnień kopiował, bo cóż byłby to za wkład do rezerwuaru współdzielonej wiedzy? Podzielę się swoją interpretacją, która nie rości sobie pretensji do statusu obowiązującej. Sprawdziła się – co najmniej w wymiarze porządkowania myśli, ale również w działaniu – u mnie, co nie znaczy, że sprawdzi się w cudzej praktyce. Ale i tak się podzielę.
Zacznę od roli coacha, zwłaszcza że wspominałem o niej już w artykule Skifa z coachingiem sprzed niespełna trzech miesięcy. Żeby się jednak nie powtarzać, podsunę kilka przykładów sytuacji, w których scrum master bądź agile coach może – albo powinien – wejść w rolę profesjonalnego coacha. Widzę tu dwa dominujące scenariusze, które wchodzą w grę. Po pierwsze, chwytasz się coachingu, gdy zabraknie ci języka w gębie. Członek zespołu stawia pytanie, które sprawia, że – cytując Jarosława Psikutę, bohatera filmu Chłopaki nie płaczą – słaba psychika już wysłała maila do nadciągającej kupy, że spotkanie jest w spodniach. Ty jednak dzielnie wychodzisz z opresji i odbijasz piłeczkę. – Jak mam kreować wartość, skoro środowisko testowe wygląda jak pola pod Grunwaldem w połowie lipca 1410 roku?! – irytuje się programista. Wprawdzie nie wiesz jak, ale przynajmniej możesz zabłysnąć ciekawym konstruktem myślowym i odpowiedzieć: – Wyobraź sobie, że jesteś tym środowiskiem. Od czego zaczynasz proces samoleczenia? Oczywiście w takich wymianach zdań należy wziąć pod uwagę ryzyka projektowe. Jednym z nich jest prawy sierpowy od interlokutora. Drugi scenariusz zastosowania coachingu dotyczy sytuacji, w których rozmówca bardziej od odpowiedzi potrzebuje latarki, którą rozświetli gęstwinę swoich myśli. Nie bez powodu rozdmuchałem jednak absurdalny pierwszy scenariusz – zalecam dużą ostrożność i powściągliwość. Nie ma coachingu bez woli coachowanego.
W rolę nauczyciela wchodzisz wtedy, gdy świecenie czymkolwiek byłoby marnotrawstwem energii. Bo twój rozmówca nie zdołał jeszcze nawet wejść do ciemnego pokoju. Stary branżowy żart mówi: Dwóch programistów spotyka na ulicy nieprzytomnego agile coacha. Na ten osobliwy widok jeden zwraca się do drugiego: „Może włożymy mu ręce do kieszeni? Będzie wyglądał, jakby pracował”. Kiedy więc niedoświadczony zespół pyta cię, po co jest ten cholerny przegląd sprintu i jakie są alternatywy dla story pointów, to ciesz się tymi wspaniałymi momentami i rozwijaj błyszczący wachlarz swojej wiedzy! Rzucaj świat na kolana, odkręcaj kurek elokwencji. Śmiało, przemądrzaj się! Kolejna okazja może się nie nadarzyć.
Mentor to z kolei, w moim rozumieniu, taki nauczyciel zaprawiony w bojach. Teoretyk, który miał okazję wrzucić teorię w płomienie praktyki. Nauczyciel, który niejedną noc spędził w okopach na polu bitwy – może i ma blizny, ale wie również, jak uniknąć kolejnych obrażeń. Kiedy myślę o rolach scrum mastera i agile coacha, mam wrażenie, że najbardziej naturalną relacją, która może uruchomić mentora, jest wsparcie dla mniej doświadczonych ziomali po fachu. Nauczyciel tym się różni od mentora, że temu drugiemu zdarza się odpowiadać na trudne pytania słowami: to zależy nie dlatego, że chce się wyłgać, ale dlatego, że na własne oczy widział, jak sprawy potrafią się komplikować.
Facylitator pod pewnymi względami przypomina mi natomiast coacha – w tym sensie, że może, a nawet powinien, pozostać na pozycji bezstronnej wobec przedmiotu interakcji. O ile jednak coach ma prowadzić rozmówcę ku jego własnym wnioskom, o tyle facylitator dba o płynność i jakość procesu, którego uczestnikami są na przykład członkowie zespołu. W takim rozumieniu jest jak szczotka w curlingu – ma umożliwić ruch kamienia na lodzie, choć nie wprawia go w ruch.
Właśnie: ruch. Gdybym miał podsumować cały ten wywód metaforą motoryzacyjną, to w podróży samochodowej z punktu A do punktu B akcenty rozkładałyby się następująco:
Coach | Ten, który nalewa paliwo do cudzego baku |
Nauczyciel | Twórca zapisów Kodeksu Drogowego |
Mentor | Instruktor jazdy |
Facylitator | Malarz pasów na jezdni |
Wiadomo, niektórzy mają słabość do tabelek i zestawień. Jeśli chcielibyście w skrócie pokazać im, o czym jest ten tekst, może przydadzą się dwie kolumny powyżej. Tylko nie wspominajcie przy okazji o spotkaniu w spodniach, ok?